USA 2019 (Dark Phoenix). Reż. Simon Kindberg. Aktorzy: Sophie Turner, James McAvoy, Jessica Chastain, Jennifer Lawrence, Michael Fassbender
Kulminacja sagi o X-menach konfrontuje Jean Grey z jej największymi obawami.
- Masz dar, Jean. Tylko od ciebie zależy, w jaki sposób go wykorzystasz - usłyszy dziewczynka obdarzona mocami telepatii i telekinezy, nad którymi nie potrafi jeszcze panować. W 1992 roku dorosła już bohaterka bierze udział w misji ratunkowej w szeregach X-Menów. Z trudem ujdzie z życiem, ratując członków załogi wahadłowca Endeavour. Wróci na Ziemię, ale odmieniona: ujawni mroczną twarz.
X-Meni są tu ulubieńcami tłumów na miarę popowego składu u szczytu popularności. Dlatego zwykle podnoszone w kontekście prześladowania mutantów kwestie tolerancji i różnorodności schodzą na dalszy plan, a na pierwszy wysuwa się wątek feministyczny. Całą opowieść można by właściwie sprowadzić do metafory tego, jak patriarchalne mechanizmy w naszej kulturze ograniczają potencjał i niezależność kobiet odkąd są małymi dziewczynkami. Doceniam intencje, temat wart jest eksplorowania. Wciąż wydaje się niedoreprezentowany w superbohaterskiej konwencji, chociaż pojawiły się Wonder Woman i Kapitan Marvel. Niestety, Simon Kindberg traktuje go z subtelnością Magneto zgniatającego wagon pociągu niczym puszkę po coli.
Powiedzieć, że reżyser (i scenarzysta zarazem) podchodzi do komiksowych źródeł beztrosko, to nic nie powiedzieć. Gdyby powstał rewelacyjny film, pewnie by się obronił, a tak fani będą mieli używanie. Na usprawiedliwienie, trzeba wspomnieć o wymuszonych powrotach na plan zdjęciowy, co nie przysłużyło się X-Men: Mrocznej Phoenix. Wszystko po to, by uniknąć zbieżności z innym blockbusterem (nie trudno się domyślić, że chodzi o Kapitan Marvel - fabularny kręgosłup obu opowieści mimo zmian wydaje się niemal identyczny). Pewnie dlatego w scenariuszu i montażu niektóre elementy zgrzytają. Ucierpieli również bohaterowie. O ile nieźle wypada konflikt rodzący się pomiędzy profesorem Xavierem (James McAvoy) a Raven (Jennifer Lawrence), zarzucającą mu, że karmi ego kosztem bezpieczeństwa towarzyszy - całość pozwala zobaczyć postać, którą uznawaliśmy za idealistę, w zupełnie innym świetle, o tyle portret skonfliktowanej Jean (znana z "Gry o tron" Sophie Turner) wymagał pogłębienia. Zawodzi nudny czarny charakter. W roli złej kosmitki nie mają szansy wybrzmieć talenta Jessici Chastain.
Twórcy próbują uruchomić resztki kreatywności, by wykorzystać moce oraz słabości mutantów w widowiskowy sposób, nie powielając przy tym starych pomysłów. Jest tu parę przyzwoitych scen oraz dialogów, jak ten punktujący mizoginię nazwy grupy X-Men. Profesor Xavier wreszcie usłyszy to, co usłyszeć powinien dawno (Zawsze za coś przepraszasz i wygłaszasz przemowy, które wszyscy mają gdzieś). Nie liczcie jednak na wiele humoru, nastawcie się na poważniejszy ton psychodramy. Po zachłyśnięciu się ejtisową stylistyką w poprzedniej części, tym razem zrezygnowano z zabawy popkulturowymi odniesieniami, chociaż całość ma w sobie pewną toporność lat 90. Siadaj Kindberg, trzy z dwoma.
Piotr Guszkowski
Wielka Brytania/USA 2019. Reż. Dexter Fletcher Aktorzy: Taron Egerton, Jamie Bell, Richard Madden, Bryce Dallas Howard
Biograficzny musical o Eltonie Johnie oparty na prawdziwej fantazji. Historia znana, język oryginalny.
Film zaczyna się od mityngu AA, na który Elton John wparowuje w ekstrawaganckim kostiumie scenicznym (skrzydła, diabelskie rogi itd.) i z miejsca przyznaje się do licznych nałogów, z alkoholizmem i uzależnieniem od kokainy na czele. Następująca później opowieść ma odpowiedzieć na pytanie, co sprawiło, że w wieku ok. 40 lat, będąc człowiekiem wielkiego sukcesu, znalazł się w miejscu przeznaczonym głównie dla życiowych rozbitków.
Klucz do odpowiedzi tkwi zapewne w jego dość koszmarnym dzieciństwie. Mały Reggie (nazwisko Elton John przyjmie w wieku 21 lat), obdarzony niezwykłym talentem muzycznym nieśmiały chłopczyk w okularach, jest dzieckiem niekochanym, odtrąconym przez rodziców. Ojciec zdaje się go wręcz nie lubić, matka ignoruje, jedyną osobą, na której uczucie może liczyć, jest babcia. Dalsze jego życie miało być poszukiwaniem tego, czego nie otrzymał w domu rodzinnym - czyli miłości - i to poszukiwaniem na ogół daremnym.
Trochę to trąci banałem, ale w Rocketmanie banałów - a właściwie schematów znanych z filmów o muzycznych gwiazdach - jest więcej. Motyw autodestrukcyjnych skłonności? Proszę bardzo. Życie pod hasłem sex, drugs and rock-and-roll? Jak najbardziej. Piosenkarz wielbiony przez miliony słuchaczy, który jest w rzeczywistości bardzo samotny i nieszczęśliwy? Oczywiście. Grubiańscy szefowie wytwórni płytowych i cyniczni, manipulatorscy menadżerowie też stanowią w nich postaci niemal obowiązkowe. Czy biografie słynnych muzyków są naprawdę tak do siebie podobne, czy też kino postrzega je w tak sztampowy sposób?
Rocketman narzuca odruchowe skojarzenia z niedawno pokazywaną Bohemian Rhapsody: oba filmy opowiadają o muzycznych legendach i zarazem gejach dość długo ukrywających swoją seksualną orientację. Nie wdając się w szczegółowe analizy porównawcze, powiem tylko, że konfrontacja wypada na korzyść Rocketmana (którego reżyser, Dexter Fletcher, przy Rapsodii też zresztą pracował). Film o Freddiem Mercurym był bardzo ugrzeczniony, o jego homoseksualizmie i narkotycznych ekscesach zbyt wiele się nie mówiło. Pod tym względem Rocketman jest bardziej szczery i otwarty (choć i tak zapewne złagodzony w stosunku do rzeczywistości: Elton John i jego partner czuwali nad produkcją).
Przede wszystkim zaś nie udaje, że opowiada prawdziwą biografię brytyjskiego muzyka, nie ukrywa swojego bajkowego charakteru, swobodnie miesza fakty i fikcję, jest jawnie wystylizowany. Po części jest to musical z dopracowanymi choreograficznie scenami, w którym popularne piosenki Eltona Johna są zręcznie wkomponowane w całość fabuły. Niekiedy (i to dość przewrotnie) komentują one ekranowe wydarzenia, ale częściej wyrażają po prostu odpowiedni dla danej sceny nastrój. Momentami przychodziło mi do głowy zapomniane określenie rock opera (tu właściwie pop opera).
Film jest efektowny, ma w sobie energię, ale też, jak łatwo się domyśleć, wyraźną nutę melancholii. Oglądając go zaczyna się rozumieć, że te wszystkie ekscentryczne stroje, z których Elton John słynął, nie były tyleż ekspresją jego niepowtarzalnej i oryginalnej osobowości, co zasłoną, za którą się ukrywał. Najbardziej budujący i dla mnie najważniejszy jest wątek jego przyjaźni z Bernie Taupinem, autorem tekstów do jego piosenek. Może nawet więcej niż przyjaźni, tyle, że bez erotycznych podtekstów (Taupin był zatwardziałym heterykiem). Czyżby możliwa była nie-homoseksualna miłość między mężczyznami?
Paweł Mossakowski
Dania/Szwecja 2018 (Dronningen). Reż. May el-Touky Aktorzy: Trine Dyrholm, Gustav Lindh, Magnus Krepper
Dramat psychologiczny. Prawniczka zajmująca sie ofiarami przemocy domowej uwodzi swojego małoletniego pasierba.
40-letnia Anne odnosi w swojej pracy sukcesy, ma męża Petera, doskonale prosperującego lekarza, dwie słodkie córeczki i piękny, otoczony lasem dom - żyć nie umierać! W ten uporządkowany, idylliczny świat wkracza Gustav, 18letni syn Petera z poprzedniego małżeństwa: eks-żona sobie z nim nie radzi, więc przez pewien czas ma mieszkać z nimi.
Co z tego wyniknie, zgadnąć nietrudno. Anne może się wprawdzie uważać za osobę szczęśliwą, ale jest już tym wzorcowym szczęściem nieco znudzona. Czegoś jej w luksusowym życiu brakuje: dreszczyku emocji, odrobiny szaleństwa? Na pewno zaś potwierdzenia swojej fizycznej atrakcyjności i seksualnego spełnienia: związek z Peterem jest udany, ale namiętności już się w nim wypaliły. Efekt? Anne ląduje w łóżku z własnym pasierbem.
Nie jest to dobry pomysł: Anne dla zaspokojenia swojego pożądania ryzykuje praktycznie wszystko. Nie tylko szczęście rodzinne, ale też zawodową karierę. Wg prawa duńskiego Gustav byłby bowiem traktowany jako ofiara seksualnego nadużycia - czyli jako jeden z tych, którymi Anne się na codzień zajmuje, jej potencjalny klient. Podejrzewam, że większość kobiet - nawet zauroczonych przystojnym 18-latkiem - uznałaby, że gra nie jest w sumie warta świeczki.
Słabością filmu jest jego przewidywalność - choć tylko przez jego pierwszą część! - gdyż łóżkowy finał "spotkania" Anne i Gustava jest niemal od początku oczywisty. Potem robi się jednak ciekawiej i bardziej emocjonująco. Romans trzeba ukrywać, wpadka jest możliwa w każdej chwili. I jak z tej nierozsądnej miłosnej afery wybrnąć, aby uratować ten mały raj, w którym się żyje? Wyznać szczerze mężowi swoje grzechy? Ale szanse, aby Peter wybaczył Anne są niewielkie: nie taką zdradę, nie z własnym synem. Może więc lepiej kłamać, wypierać się, iść w zaparte?
Królowa jest filmem odważnym i idącym pod prąd: w epoce #MeToo, gdy mówi się o paskudnych nadużyciach seksualnych popełnianych przez mężczyzn, ośmiela się role odwrócić (i, co warto odnotować, robi to kobieta). Trochę zresztą podobnie jak w innej duńsko-szwedzkiej produkcji sprzed lat, "Polowanie", która w apogeum toczonych na Zachodzie dyskusji o pedofilii, pokazywała jak łatwo można zostać o nią niesłusznie oskarżonym. Film jest ciut przydługi, ma wolne tempo, napięcie narasta w nim stopniowo, ale jak już narośnie, to jest godne thrillera.
Paweł Mossakowski
Niemcy 2018 (Das schweigende Klassenzimmer). Reż. Lars Kraume. Aktorzy: Leonard Scheicher, Tom Gramenz, Lena Klenke, Jonas Dassler
Film o sprzeciwie maturzystów z Niemiec Wschodnich wobec nadużyć władzy, który nabrał heroicznego wymiaru.
W 1956 roku dwóch nastolatków z NRD-owskiego miasteczka dostaje się na seans Dziewczyny z dżungli w Berlinie Zachodnim. Po powrocie kumple wypytują ich o zakazane wdzięki Marion Michael, ale większe wrażenie na Theo i Kurcie zrobiła kronika filmowa poświęcona burzliwym wydarzeniom na Węgrzech. Chłopakom udaje się przekonać klasę, by uczcić pamięć ofiar sowieckiej interwencji. Kiedy nauczyciel wywołuje do odpowiedzi kolejnych uczniów, solidarnie milczą. Myślą, że sprawa zostanie uznana za szczeniacki wybryk, ale niewinny gest nabierze wymiaru politycznego - a wraz z tym pojawi się widmo niedopuszczenia do matury. Ferencem Puskásem raczej się już nie wykpią.
Scenariusz Milczącej rewolucji nawiązuje do prawdziwej historii opisanej w książce Dietricha Garstki - ówczesnego dyrektora szkoły, w której cała sytuacja miała miejsce. Na ekran przeniósł ją Lars Kraume, autor gorzkiego Fritz Bauer kontra państwo. Niemiecki aktor Burghart Klaußner, który w tamtym filmie walczył o sprawiedliwość i ścigał hitlerowskich zbrodniarzy, tu zostaje twarzą systemu. Jako minister edukacji uruchamia machinę opresji, manipulacji i szantażu - także biografiami rodzin, w celu złamania jedności klasy. Bez znalezienia winnego sprawa (czy. wroga ludu) nie zostanie zamknięta.
Kraume ponownie proponuje całkiem solidne kino wsparte przekonującymi kreacjami i takimż kostiumem epoki. Wątki polityczne łączy z opowieścią inicjacyjną. Kiedy na przyjaźni głównych bohaterów pojawi się rysa, wydaje się, że reżysera interesować będzie właśnie ten młodzieńczy konflikt (rywalizacja o dziewczynę itd.). Wybiera jednak inną drogę, choć nie unika pewnych uproszczeń. Dotyka uniwersalnych kwestii buntu, prawa do wolności i wyrażania swoich poglądów. Kolejne dni zweryfikują lojalność maturzystów wobec własnych ideałów i siebie nawzajem, a także intencje decyzji podjętej w porywie chwili.
Z filmu wyłania się portret pokolenia młodych Niemców lat 50. bezsilnych wobec systemu, chorej podejrzliwości, propagandy, a jednocześnie szantażowanych winami rodziców czy dziadków. Znajdują się w potrzasku komunistycznej teraźniejszości i nazistowskiej przeszłości. Wydaje się, że łatwiej (przynajmniej dopóki nie powstanie mur) uciec od tej pierwszej. Refleksje wybrzmiewają zaskakująco aktualnie. A przy okazji Milcząca rewolucja przynosi odpowiedź na pytanie, czy filmy mogą cokolwiek zmienić. W wymiarze osobistym - na pewno. Przecież gdyby nie jedno wyjście do kina, losy tej klasy potoczyłyby się inaczej.
Piotr Guszkowski
Dania 2017 (Jeg er William). Reż. Jonas Elmer. Aktorzy: Alexander Magnusson, Rasmus Bjerg, Amina Arrakha, Niels-Martin Eriksen
Gangsterzy, omlety i tajemnicze wskazówki, czyli familijny komediodramat w skandynawskim wydaniu.
- Jestem William - przedstawia się główny bohater filmu, po czym bez owijania w bawełnę nakreśla nam swoje położenie. Jego tata zginął w wypadku, mama "ześwirowała - przynajmniej tak mówi wujek Nils, który wszystkich nazywa idiotami, a dietę opiera na jajkach. To u niego wylądował chłopiec. W nowej szkole Williama prześladuje trzech łobuzów. Ale to nie koniec kłopotów. Wujek przegrywa w karty niemałą sumkę i powoli żegna się ze światem (Już po nas! - oznajmi siostrzeńcowi). Bo jak spłacić dług u gangstera? Wtedy William dostaje wskazówkę: Wyprowadź psa. Zaraz, ale on nie ma żadnego psa.
Trafionym pomysłem, określającym klimat tej opowieści, wydaje się zestawienie dziecięcej perspektywy z językiem, który przyzwyczailiśmy się słyszeć z ust dorosłych. William próbuje zrozumieć otaczający go świat i panujące w nim reguły, a także sytuację, w jakiej się znalazł. Na swój sposób tłumaczy sobie, czym jest choroba psychiczna mamy. A zarazem bohater i jego rówieśnicy często posługują się tu słowami czy zwrotami podchwyconymi od dorosłych, poglądy wyniesione z domu wyrażają jako własne. Jak Viola, koleżanka z klasy, w której William beznadziejnie się podkochuje. W pewnym momencie dziewczyna nazwie go mięczakiem, po czym wygłosi opinię o. słabości kobiet do twardzieli. Czy w ten sposób nie dowiedzieliśmy się przypadkiem czegoś o doświadczeniach jej mamy z mężczyznami?
William to jedno z tych dzieci, które zmuszone są same o siebie zadbać. W przeciwieństwie do wujka - drobnego cwaniaczka i hazardzisty zdającego się na kaprysy fortuny, chłopiec nauczy się, że nie ma co liczyć na szczęście ani usprawiedliwiać się jego brakiem. Trzeba brać los w swoje ręce. To poczucie sprawczości, kontroli nad własnym życiem, doda mu pewności siebie, odwagi, asertywności. Nawet jeśli niepozorny dzieciak wydaje się tylko kolejnym ekranowym pechowcem trzymającym się na uboczu. Mimo lekko przerysowanej konwencji komediowych przygód z wątkiem gangsterskim oraz nutką duńskiego absurdu, pod sporą dawką ciepłego humoru i pozytywnym przesłaniem kryje się więc spora dawka realizmu. Jak moja córka będzie mieć już tych osiem czy dziewięć lat (dystrybutor rekomenduje kategorię wiekową 9+), z przyjemnością pokażę jej film Jonasa Elmera.
Piotr Guszkowski
Wszystkie komentarze