Jana Shostak: Czułam się dziwnie, gdy wróciłam na scenę poprzez ten stand-up. To, że wyjeżdżam z granicy, było abstrakcją. Ale za chwilę tam wracam. Z góry przepraszam, że chaotycznie mówię, ale właściwie nic nie jest uporządkowane. To katastrofa, która się dzieje codziennie i trwa.
- Wszyscy zapomnieli o sytuacji w Białorusi, która wciąż eskaluje. Tego nie widać. To inny wymiar wojny niż w Ukrainie, ale to też wojna. Jest 1400 zakładników, którzy są w więzieniach ometkowani żółtymi paskami. To niewidzialna wojna, dlatego ważne było dla mnie, by to pokazać, choć jako aktywistka coraz mniej wierzę w gesty symboliczne. Wolę działanie bezpośrednie, ale w styczniu chciałam powiedzieć rodzinom więźniów politycznych, że cały czas o nich pamiętamy i nie zapomnimy. To niesamowite, bo teraz czuję ogromny dysonans. Miesiąc przed wojną dostaję najważniejszą nagrodę kulturalną w Polsce, a miesiąc później staję się nikomu nieznaną, dziarską feministką, która przekazuje podstawowe informacje na granicy i jest tłumaczką.
- Myślę, że żaden z tych mądrych zachodnich krajów nie rozumie, co się dzieje. Czuję żal, że nikt nie usłyszał krzyku Białorusinów w związku z białoruską rewolucją, a przecież prosiliśmy dokładnie o to samo, o co prosili Ukraińcy, gdy napadła na nich Rosja. O odłączenie od SWIFT-u, o brak współpracy z reżimem. Dla mnie życie w takim systemie nie jest żadną nowością. Wyrastałam w reżimie, ale myślę, że gdyby Europa zareagowała wcześniej na to, co tam się działo, to może dziś nie mielibyśmy takiej eskalacji reżimów? Pytamy, co dalej, wymieniamy sankcje, ale obawiam się, że nawet zdjęcia z podkijowskiej Buczy nie wystarczą, by dotrzeć do świadomości ludzi. Większości z nich, szczególnie tym, którzy dołączyli do tego zrywu solidarnościowego, trudno zrozumieć, że to maraton, a nie sprint.
- Tak, w pierwszym miesiącu wojny wszyscy dawali z siebie wszystko, a teraz Ukraińcom coraz trudniej znaleźć u nas pomoc. Trudniej też znaleźć w ludziach energię do pomagania, szczególnie gdy ci, którzy próbowali pomóc, nie znaleźli odpowiedniego sposobu, by to zrobić, albo nie dostali informacji zwrotnej, np. czy dotarła paczka, którą wysłali w dane miejsce.
Ludzie cały czas są chętni do pomocy, ale nie ma zinstytucjonalizowanej energii.
- Codzienne sytuacje. Powstał portal działający w kontekście rozlokowywania tymczasowo ludzi do miejsc noclegowych uasos.org, ale więcej jest tam próśb o nocowanie niż propozycji noclegu ze strony ludzi. To dosyć duże dysproporcje.
- Myślę, że ludziom z Polski nadal trudno zrozumieć, że to, co się dzieje w Ukrainie, jest bardzo blisko i za chwilę może się zacząć u nas. System wyparcia u ludzi jest bardzo mocny. Nawet niektóre osoby, które siedzą w schronach przeciwbombowych w Ukrainie, nie wierzą, że toczy się wojna. Co więc mówić o ludziach mieszkających w Polsce, którzy nie rozumieją powagi całej sytuacji i tego, że trzeba fundamentalnie podejść do tego, czym powinniśmy się zajmować? Patrzę na to w kontekście środowiska kulturalnego. Zostało w nim bardzo mało osób, które pomagają bezpośrednio nowo przybyłym osobom. Część powróciła do symbolicznych gestów. One są ważne, ale powinny być dodatkiem do bezpośredniej pomocy. W czasach „Solidarności" w Polsce było pospolite ruszenie. Prawie w każdej rodzinie, ale to nie działo się miesiąc.
- Na pewno każdy miał taką nadzieję, szczególnie ludzie z Ukrainy. Osoby, którym pomagamy na granicy, nie chciały rejestrować nawet polskiej karty SIM, bo myślały, że to się szybko skończy.
- Tak, dlatego tak dużo ludzi mimo ofert pomocy z zagranicy zostało w Polsce. Bo bliżej, bo to miejsce tymczasowe. Wielu zostało też, dlatego, bo nie ma przepływu informacji dotyczących tego, które państwo co oferuje, jakie ma poziomy wsparcia. Nikt nie powiedział Ukraińcom: "Nie bójcie się jechać do Anglii lub Portugalii, tam co miesiąc na start jest pakiet finansowego wsparcia".
- Państwo polskie nie może tego zrozumieć, ale myślę, że wielu ludzi też.
- To na pewno się zmieniło. Zrobili to ludzie, w większości wolontariusze. Cały czas nie ma jednak pomocy systemowej. Próbuję dobić się różnymi drzwiami i oknami, by powiedzieć, że mamy siódmy tydzień wojny, a na granicy nie ma podstawowej rzeczy - tłumacza i psychologa. Zastanawiam się, czy sprowadzenie tych zawodów jest nadludzkim wysiłkiem? Jako stewardesa pokoju jestem tam od 28 dób. To, co tam widzę, tylko potwierdza to, co mówię od 2021 roku. Polityka migracyjna nie istnieje w tym kraju. Nie ma nawet odpowiednio działającej infolinii 24 godziny na dobę dla ludzi, którzy przekroczyli granicę i nie wiedzą, co dalej mają zrobić. Transport, który jedzie spod granicy do punktów recepcyjnych z uchodźcami, nie ma żadnej koordynacji. Nie wiadomo kto, gdzie i po co jedzie, choćby miał mieć milion przesiadek.
Niektórzy dostają ataku paniki, gdy widzą nieoznakowany autobus, który ma ich zawieźć w bezpieczne miejsce. Nowacy z Ukrainy tu przyjeżdżają, nawet nie wiedzą, że jedzenie, które stoi obok jest dla nich i jest za darmo.
- Ja się odnalazłam, bo mam polskie korzenie. Mieszkam tu od 12 lat, jestem bardziej Polką niż Białorusinką, choć z upływem czasu wydaje mi się, że jestem z powrotem nowaczką.
- Tak, to propozycja wprowadzenia słowa-zamiennika na słowo „uchodźca", homonim najpopularniejszego polskiego nazwiska, które oznacza uchodźcę. Jestem nowaczką edukacyjną. Przyjechałam do Polski po edukację. Za miesiąc mam napisać doktorat, ale chyba tego nie zrobię i mam nadzieję, że będzie zrozumienie ze strony władz uczelni.
- Tak jak to, co teraz się dzieje. Dla nas to egzamin z empatii i mocy zrozumienia, że każdy z nas może znaleźć się dokładnie w tej samej sytuacji, że będziemy musieli uciekać przed wojną, która i tu nastąpi. A jednak to cały czas jest abstrakcja. Państwo polskie nie wyciąga żadnych wniosków. Przy białoruskiej rewolucji było mnóstwo wielkich deklaracji. Zapowiadano działania ponad podziałami i to wszystko okazało się gówno prawdą. By zrozumieć, o czym mówię, wystarczy pojechać na granicę, gdzie nie ma podstawowych rzeczy. Walka NGO-sów z rządem się nie skończyła, wojna do tego nie doprowadziła. W telewizji widzę, jak pan Terlecki razem z posłankami z Lewicy przekazują paczki z pomocą humanitarną. Wszystko pięknie, tylko oni wszyscy powinni się połączyć w działaniach systemowych, a nie przekazywać paczki.
Zwracam się do posłów i posłanek z opozycji, którym sygnalizuję te podstawowe problemy, a oni mnie pytają: „Jana, ale co my możemy zrobić? Przecież jesteśmy opozycją". Trudniej jest dotrzeć do rządzących i spróbować im wytłumaczyć kosztem swojego honoru i sił, że w tej chwili trzeba działać.
- Krzyczy działanie. Nie ma siły na symboliczny krzyk.
- To prawda, krzykoterapia i wyrzucenie z siebie tej negatywnej energii, i zrozumienie, że masz siłę krzyczeć oznacza, że wciąż żyjesz, jesteś człowiekiem. Każdy sposób jest dobry na reakcję, działanie i robienie czegokolwiek, by coś się zmieniło. Co trzeba zrobić, żeby spowodować tak wielki wzrost powrotów do Ukrainy mimo tego, co się tam dzieje?! To dla nas znak, że chyba coś nie działa.
- Bardzo dużo. Szczególnie w ciągu ostatnich czterech, pięciu dób. Pytamy, co się wydarzyło, czy stało się coś złego, czy możemy jakoś im jeszcze pomóc, by zostali w Polsce.
- Ci ludzie dzielą się na dwie grupy. Jedni mówi, że wrócą do Ukrainy, bo tam są bliscy, którzy nie mogli wyjechać z nimi: syn, starsza matka. A druga najczęstsza odpowiedź, jaka pada: "Wie pani, ja jestem tu z małym dzieckiem, muszę zapłacić za wynajęcie pokoju, a nie mam przy sobie nic. Nie mogę znaleźć pracy, a nawet jak znajdę, to jak mam dbać o córkę?". To ludzkie dramaty, o których słyszę codziennie. Mimo że powstają poszczególne organizacje pozarządowe dedykowane Ukrainie, tworzą się przedszkola i miejsca do wspólnego przebywania z dziećmi, to i tak nie ma przepływu informacji. Ukraińcy nie wiedzą, że coś takiego powstaje. Wielu z nich jest tu tymczasowo. I wcale mnie to nie dziwi. Chcesz się przekonać, jak to wygląda? Spróbuj pojechać do miejsca zbiorowego zakwaterowania, które jest tłoczne, i spędź tam kilka dni i nocy. Wtedy poznasz odpowiedź na pytanie, dlaczego ci ludzie chcą wracać do Ukrainy.
Rozmawiała Paulina Błaszkiewicz
Jana Shostak, rocznik 1993, polsko-białoruska aktywistka, artystka intermedialna. W swojej działalności artystycznej łączy wiele mediów, porusza się m.in. w obszarach performance'u, sztuki wideo, sztuki internetu. Tworzy sztukę społecznie zaangażowaną. Laureatka Paszportu „Polityki" w kategorii „sztuki wizualne".
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze
No to jak ma być?
Tradycyjnie jest
Po pisowsku
Prasłowiańska prachujnia