Nasz album Blues Everywhere napisałem o rzeczach najfajniejszych, najdziwniejszych, niesamowitych i najzabawniejszych w naszych podróżach po trzech kontynentach. Toruń to dla nas przystanek o nazwie fun.
Rozmowa z Markiem Olbrichem
Grzegorz Giedrys: Toruńska publiczność zna ciebie z regularnych występów w rockowym pubie Pamela. Właściwie można powiedzieć, że czujesz się u nas jak w domu.
Mark Olbrich: Jak się to u nas mówi: our own place under the Sun. Nasz pierwszy show w Polsce był w Toruniu w 2003 roku w klubie Od Nowa. Potem trzy razy pojawiliśmy się na Harmonica Bridge, potem kilka razy w drodze różnych tras, z których każda miała etap w Pameli. Niesłychane miejsce i wspaniała energia. Miałem więc okazję zakochać się w Toruniu.
Właśnie. Jedną piosenek Mark Olbrich Blues Eternity nazwaliście Toruń. To wspaniała reklama naszego miasta. Dlaczego tak zrobiłeś?
- Nasz album Blues Everywhere napisałem o rzeczach najfajniejszych, najdziwniejszych, niesamowitych i najzabawniejszych w naszych podróżach po trzech kontynentach. Toruń to dla nas przystanek o nazwie fun.
Co właściwie daje ci blues? Radość w duszy, ekscytację i dobry podkład do przekazywania historii?
- Sam odpowiedziałeś na to pytanie. Daje wyjechać we wspaniale miejsce w duszy i ciele. To czyste emocje, czysta radość. Każde słowo i każdy dźwięk są ważne.
Jaka jest twoja filozofia gry bluesa na basie? Ten instrument uchodzi za mało basowy, choć daje rytmiczną i melodyjną podstawę dla gitar.
- Jest kustoszem serca i sensu każdego numeru. Narzuca rytm wydarzenia z jednej strony i wzbogaca melodię z drugiej.
Od ponad 40 lat mieszkasz w Wielkiej Brytanii. I tam właściwie nauczyłeś się grać bluesa.
- Można powiedzieć, że tam zrozumiałem, w co gramy, Grać umiałem dobrze, ale czuć czystego bluesa to inna bajka. Jak to mówią w USA, you got or you aint got it. Masz to albo nie masz. Skoro zapraszali mnie do Nowego Jorku, Londynu i Chicago, to myślę, że robiłem coś więcej niż poprawnie.
Co różni blues polski od brytyjskiego?
- Różnica jest duża, ale i tak wszyscy jesteśmy jedną blues family. W bluesie wychodzi cała dusza twórcy. Rytm, agresywność bądź jej brak, sposób opowiadania historyjek. Długo by o tym można mówić. Od początku były to prawdziwe historie lub wspomnienia w formie muzycznej, która miałaby pobudzić emocje. Trudno zrobić coś, identyfikując się z inną kulturą. Dlatego blues w Anglii to bardziej blues rock, bo taki jest charakter ludzi, a w w USA roots - to wyszło z ich ziemi. W Polsce jest wielki entuzjazm i dobry smak.
A czy nasze publiczności się jakoś od siebie różnią?
- W Polsce chyba bardziej się lubi bluesa niż w UK w tej chwili. Żywiej tutaj ludzie reagują, w UK jest spokojniej, ale publiczność jest bardzo lojalna, jak już ciebie polubi.
Co przygotujesz tym razem na koncert i z jakimi muzykami przyjedziesz do Torunia?
- Headlinujemy piątek. Bardzo nam miło, że dostaliśmy to zaproszenie, bo to bardzo znana impreza w Europie. Będę ja i Eddie Angel plus Danny Mattin na klawiszach i Filippo Giangrande. Danny pracował z takimi artystami jak m.in. Glen Hughes z Deep Purple, Gary Moore, Bernie Marsden z Whitesnake, Jimmy Degrasso z Alice Cooper Band. Będzie ostro, głośno i sensualnie. Zapraszam wszystkich na koncert, a tych, co wytrzymają do końca, na post-show party!
Mark Olbrich
Na początku lat 80. wyemigrował z Polski do Wielkiej Brytanii. Po latach współpracy z cenionymi angielskimi i amerykańskimi bluesmanami zdecydował się na założenie własnego zespołu, który nazwał Mark Olbrich Blues Eternity. W 2017 ukazała się jego czwarta płyta Blues Everywhere. Jej polska premiera odbyła się w toruńskim Hard Rock Pubie Pamela w Toruniu, zaś angielska w londyńskim Jazz Cafe mieszczącym się w Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym. Wydawcą płyty jest HRPP Records.
Wszystkie komentarze