Francja 2018 (L'Empereur de Paris). Reż. Jean-François Richet. Aktorzy: Vincent Cassel, August Diehl, Olga Kurylenko, Denis Lavant, Freya Mavor
Kino historyczne, łączące kryminał z dramatem i szczyptą romansu. Dla wielbicieli klasycznych filmowych rozwiązań i dobrej inscenizacji.
Cieszy, że Francuzi po raz kolejny podchodzą do tej historii. Życiorys Eugene'a-Françoisa Vidocqa (1775-1857) to, jak zwykło się takie biografie określać, gotowy materiał na film. Oto złodziejska legenda i mistrz ucieczek z więzienia, dzięki własnej inteligencji i zdolności strategicznego myślenia, przechodzi w służbę państwa. W zamian za oczyszczenie z zarzutów Vidocq (Vincent Cassel) organizuje własną komórkę do walki z najpoważniejszymi przestępcami. Jego skuteczność jest ogromna, bo zna tę scenę jak własną kieszeń i umie walczyć ze zbirami ich bronią. Dodatkowo nie brakuje mu rozumu, sprytu, a i kodeks moralny ma jak na skazańca całkiem rozwinięty.
Praca Vidocqa na rzecz państwa umożliwiła stworzenie i prowadzenie pierwszego we francuskiej policji działu kryminalistyki, a także pierwszego na świecie prywatnego biura detektywistycznego.
Niektórzy twierdzą, że to perypetie Vidocqa inspirowały Wiktora Hugo przy tworzeniu postaci policjanta Javerta w Nędznikach. Film Richeta podlewa tę męską, brutalną opowieść romantycznym sosikiem, dodając wątek relacji bohatera z kurtyzano-złodziejką Anette (Mavor) i zmyślną salonową kombinatorką, Baronessą (Kurylenko).
Kostiumowy thriller fantasy w reżyserii Pitofa z Gerardem Depardieu w tytułowej roli wspominam jak najgorzej. Od tamtego koszmarku minęło już siedemnaście lat, a i estetyka kina historycznego bardzo się w międzyczasie zmieniła, w dużym stopniu dzięki prężnie rozwijającej się scenie serialowej. Od Rzymu, przez Wikingów, Deadwood po Tabu, telewizja i platformy internetowe pokazują, że o historii można opowiadać nowocześnie, emocjonująco, w sposób daleki od sztampy, także wizualnej.
Film Richeta próbuje wyciągać lekcje z tamtych produkcji. Wyblakłe kolory, wpuszczenie na ekran sporej dawki brutalności i brudu mają dawać wrażenie realizmu i budować nastrój. To się udaje.
Jednak z drugiej strony pozostaje dość nieznośna tendencja do zaokrąglania kantów opowiadanej historii, do skrótów i psychologicznych uproszczeń, która miesza się z teatralną manierą reżysera. Choć wiodący prym artyści - Cassel, Diehl, Mavor - grają lekko i naturalnie, to stylizowane kadrowanie i podbijane dramaturgicznie sceny - ujęcia zrealizowane w lustrze, zwolnienia, sztuczne rozmowy w planie ujęcie-przeciwujęcie, odejmują Władcy Paryża naturalności i charyzmy.
Graczem, który najbardziej szkodzi całości, jest Denis Lavant, który wsławił się ekscentryczną, przeszarżowaną rolą w Holy Motors Leosa Caraxa. Tam groteskowa maniera pasowała, tu irytuje, wręcz bawi.
Władca... to solidnie skonstruowane, udane podejście do tematu kina historycznego z charyzmatycznym głównym bohaterem i niezłym poziomem produkcyjnym, ale pozostaje w przedziale dobry, siadaj. Mogło być lepiej.
Anna Tatarska
Wszystkie komentarze