Turcja 2018 (Ahlat agaci). Reż. Nuri Bilge Ceylan. Aktorzy: Dogu Demirkol, Murat Cemcir
Dramat. Absolwent uniwersytetu i początkujący pisarz przyjeżdża do rodzinnego miasteczka.
Okres pomiędzy ukończeniem studiów a podjęciem (albo i niepodjęciem) pierwszej pracy ma swoją specyfikę, nastrój i koloryt - to w końcu ostatni moment przed rozpoczęciem dorosłego życia. Kino wprawdzie woli dorastanie i przejście między dzieciństwem a młodością jest w nim eksplorowane znacznie częściej, ale i tą krótką chwilą szczególnego "zawieszenia" też się interesowało (p. Absolwent).
U świetnego tureckiego reżysera (Pewnego razu w Anatolii, Zimowy sen) wygląda to oczywiście inaczej niż w przeboju Mike'a Nicholsa. Muszę tu państwa uprzedzić: Grusza to bardzo dobry film, ale bardzo też niełatwy w odbiorze. Nie, że głębinowy i niedostępny, ale bardzo długi (188 minut - to zresztą u Ceylana niemal standard), bardzo powolny i bardzo gadany - dwie z całej serii rozmów, do których tu dochodzi, są prawdziwym testem na wytrzymałość widza. Wymaga więc cierpliwości i sporego wysiłku, z tym że ów wysiłek zostaje sowicie wynagrodzony.
Sinan skończył już studia, ale nie zdał jeszcze egzaminu, który uprawniałby do wykonywania zawodu nauczyciela. Nie pali się zresztą do tej pracy: właśnie skończył swoją debiutancką książkę (zatytułowaną tak jak film) i bardziej od przygotowywania się do testu zajmuje go szukanie wydawcy lub sponsora. Oprócz tego spotyka się z rodziną, byłą dziewczyną, dawnymi przyjaciółmi itd.
Wiele więc tu się nie dzieje, ale podczas tego małodziania się Sinan odbywa odmieniającą go podróż duchową, która wydaje mi się bardzo interesująca. Gdy go poznajemy, jest aroganckim bubkiem, przeambicjonowanym, przemądrzałym, odnoszącym się z wyższością do otoczenia i nieznośnie egocentrycznym. Zmiana, która w nim zajdzie, jest subtelnie zarysowana, niemal niezauważalna, ale jednak istotna.
Dokonuje się ona w kilku wymiarach, z których najważniejszy obejmuje jego stosunek do ojca. Ojciec Sinana, też nauczyciel z zawodu, jest nałogowym hazardzistą, przepuszczającym rodzinne oszczędności i tracącym w szybkim tempie dobrą reputację, jaką się cieszył. Jeśli akurat nie gra, jeździ na wieś, gdzie z uporem godnym lepszej sprawy kopie wyschniętą studnię (w czym trudno nie doszukać się metafory). A jednocześnie jest miłym i ciepłym człowiekiem. Ułożyć sobie relację emocjonalną z kimś takim to jak rozwiązać kwadraturę koła.
W Dzikiej gruszy, jak wspomniałem, dużo się mówi (z popularnym pisarzem o literaturze, z dwoma imamami o religii itd.), ale jego wizualna strona jest co najmniej tak samo ważna. Znajdziemy tu wiele pięknych, poetyckich obrazów, niekiedy w przewrotny sposób rozmowy te komentujących. Jest w nim też napięcie, ale budowane nietypowo, bo od środka bohatera: jego źródłem jest wewnętrzny niepokój Sinana. Warto też podkreślić, że w tym artystycznym, medytacyjnym filmie udało się całkiem dużo powiedzieć o współczesnej Turcji. O kiepskich perspektywach życiowych tureckich kobiet, o poczuciu wyobcowania osób niewierzących, o ogólnej atmosferze apatii i smutku. Dla mnie osobiście najbardziej poruszająca (oprócz sceny finałowej) była telefoniczna rozmowa Sinana z dawnym przyjacielem, który też miał zostać nauczycielem, ale trafił do policji, i teraz opowiada z satysfakcją w głosie o rozpędzaniu demonstracji. Chciałbym, aby stał się bohaterem następnego filmu Ceylana, choć szanse na to są niewielkie.
Paweł Mossakowski
Wszystkie komentarze