Biograficzny Tolkien ukazuje wydarzenia z młodości pisarza, które przyczyniły się do stworzenia rozbudowanej mitologii fantasy. Tak powstały Hobbit, czyli tam i z powrotem i "Władca pierścieni". Od 17 maja w kinach.
Chociaż John Ronald Reuel Tolkien zaprzeczał, jakoby wojenne doświadczenia zainspirowały jego prozę, ta historia zaczyna się właśnie na froncie zachodnim. Dokładnie tam, dokąd w poruszającym dokumencie I młodzi pozostaną zabiera widzów Peter Jackson, który z powodzeniem przenosił kolejne części świata Śródziemia na duży ekran. Przypadek? Porucznik Tolkien również brnie przez błoto, wśród trupów i trującej mgły gazu bojowego. Próbuje odnaleźć swojego przyjaciela, ale traci siły, resztki świadomości odbiera mu okopowa gorączka. A że zawsze miał słabość do legend, niemieckich żołnierzy z miotaczami ognia oczami wyobraźni postrzega jak zionięcia potwornego smoka. W pewnym momencie bohater pada w leju po bombie. Zupełnie jak Frodo pochwycony w sieć przez pajęczycę Szelobę w Powrocie Króla. Nie zdziwicie się zapewne, kiedy zdradzę, że jego ordynansem jest tu szeregowy o imieniu Sam.
Echa bitwy pod Sommą spajają klamrą cały film pełen mniej lub bardziej bezpośrednich odniesień do twórczości pisarza, jakie proponuje reżyser Dome Karukoski. Przemierzając okopy, dwudziestokilkuletni Tolkien (w tej roli Nicholas Hoult) wraca pamięcią do ludzi oraz miejsc z młodych lat, którego go ukształtowały. Wspomina na przykład chwilę, gdy jako chłopiec opuszczał angielską wieś do złudzenia przypominającą ojczyznę hobbitów. Jeśli spojrzeć na dom położony wśród pagórków Sarehole, w którym jego rodzina zamieszkała po powrocie z Afryki, mamy wypisz wymaluj sielskie Shire. Z kolei panorama przemysłowego Birmingham nocą - industrialnego organizmu pożerającego zielone przedmieścia - budzi skojarzenia z Mordorem.
To właśnie do Birmingham przeniesie się Ronald razem z matką i młodszym bratem Hilarym wobec narastających problemów finansowych. Mabel Tolkien opowiadała synom germańskie i nordyckie mity, rozbudzając wyobraźnię grą cieni. Zaszczepiła w nich miłość do książek. Kiedy umarła, osieroceni chłopcy trafili pod opiekę zaprzyjaźnionego księdza. Zainteresowanie lingwistyką Tolkien rozwinie pod okiem oksfordzkiego profesora lingwistyki.
Jednak kluczowe znajomości Tolkien nawiąże jeszcze zanim pójdzie na studia. Po pierwsze, relacja z Edith Bratt - uroczą sąsiadką z internatu i miłośniczką oper Wagnera. Edith zostanie żoną pisarza, a także pierwowzorem postaci pięknej elfki Luthien, w której zakochuje się śmiertelnik Beren. Ich losy, wspomniane we Władcy pierścieni, odnajdziemy w Silmarillionie ukończonym i wydanym po śmierci Tolkiena przez jego syna Christophera.
Po drugie, Tea Club and Barrovian Society - w skrócie T.C.B.S. - czyli stowarzyszenie uczniów ze Szkoły Króla Edwarda. Cała czwórka godzinami przesiadywała w herbaciarni. Przyjaciele podzielali zainteresowania Tolkiena. Kto by pomyślał, że stworzą przymierze, wierni i nierozłączni na dobre i złe, nawet kiedy ich drogi po szkole na chwilę się rozejdą. Nietrudno się domyślić, że idea bractwa zaowocowała późniejszym pomysłem na Drużynę pierścienia. Film odwołuje się zresztą do etosu przyjaźni, który pozostawił ślad nie tylko na kartach powieści Tolkiena, ale też w jego tożsamości.
Pozostaje oczywiście pytanie, z iloma ze źródeł wymienionych inspiracji czy alegorii zgodziłby się John Garth, biograf pisarza. Bo że kino zwykło traktować biografie dość swobodnie, przekonaliśmy się ostatnio choćby przy okazji filmu o Freddiem Mercurym.
Piotr Guszkowski
Wszystkie komentarze