USA 2019 (Midsommar). Reż. Ari Aster. Aktorzy: Florence Pugh, Jack Reynor, Will Poulter
Niecodzienny, momentami zabawny horror, czyli Amerykanie na szwedzkiej wsi.
Po przeżyciu rodzinnej tragedii Dani wyjeżdża na wakacje ze swoim mało empatycznym chłopakiem Christianem do Hargi - ni to pradawnej wspólnoty, ni to newage;owej sekty żyjącej na malowniczym pustkowiu na północy Szwecji. Jadą tam na zaproszenie przyjaciela Christiana, Pellego, który w tej komunie dorastał, a towarzyszą im dwaj inni jego kumple, Josh (który chce badać miejscowe obrzędy) i Mark (który chce podrywać Szwedki). Po przybyciu na miejsce szybko orientują się, że w Hardze panują obyczaje co najmniej osobliwe.
Midsommar - drugi po świetnym debiucie Dziedzictwo. Hereditary film Astera - jest horrorem niestandardowym. Gatunek ten zwykle kojarzymy z mrokiem, tymczasem tutaj akcja rozgrywa się w okresie letniego przesilenia, więc niemal w pełnym świetle.
Sceneria jest idylliczna, ubrani w białe szaty mieszkańcy społeczności niby życzliwie uśmiechnięci, ale klimat nieokreślonego zagrożenia jest z miejsca wyczuwalny. Obrazy mają w sobie coś z psychodelicznej wizji: często zażywa się tu halucynogenne grzybki, ale widz momentami ma uczucie, że sam się ich najadł. Całość nie jest jakoś szczególnie przerażająca, a raczej wprawiająca w dziwny niepokój.
Oglądaniu filmu często też towarzyszy nerwowy chichot - a nawet wybuchy śmiechu - i jest to reakcja jak najbardziej prawidłowa. Najlepsze współczesne horrory często graniczą z czarnymi komediami, ale w Midsummer humoru jest wyjątkowo dużo. Kilka komediowych pomysłów jest tu naprawdę rewelacyjnych.
Przy całej swojej niecodzienności Midosmmer nie jest jednak aż tak oryginalny, jak się wydaje. Nawiązuje wprost do tzw. folk-horrorów, popularnych zwłaszcza w latach 70., z klasycznym dziś Kultem (1973) na czele. Ma też kilka istotnych słabości.
Po pierwsze nieludzką długość (140 minut), nieproporcjonalną do ilości ekranowych zdarzeń. Po drugie, od połowy film staje się zanadto przewidywalny. Po trzecie, młodzi Amerykanie zachowują się tu niesłychanie biernie wobec własnego losu, a ich pasywność wydaje się cokolwiek sztuczna. Normalny człowiek już po pierwszym zetknięciu z praktykowanymi tu rytuałami uciekłby gdzie pieprz rośnie - ci trwają w miejscu, jakby ich ktoś zaczarował. Urzeczenie Hargą Dani - głównej postaci filmu - można jeszcze zrozumieć: panują tu silne więzi, których jej brakuje, władza praktycznie należy do kobiet, a tutejsze postrzeganie śmierci, po jej traumatycznych doświadczeniach, może mieć w sobie coś kojącego. Ale reszta postępuje tak, jakby po prostu nie zależało im na życiu. Dlaczego więc mnie, widzowi, ma zależeć?
Paweł Mossakowski
Wszystkie komentarze