Hiszpania/Kuba/Wielka Brytania/Niemcy Reż. Iciar Bollain. Aktorzy: Carlos Acosta, Edlison Manuel Olbera Nunez, Santiago Alfonso, Keyvin Martinez
W filmie najbardziej uderzające jest to, że jego bohater wcale nie chciał być tancerzem. Gdy jego ojciec, kierowca ciężarówki i potomek czarnoskórych niewolników, zapisywał go do szkoły baletowej, 10-letni Yuli bronił się przed tym rękami i nogami. Wolał grać w piłkę, a poza tym bał się - jak się potem okazuje, niebezpodstawnie - że koledzy będą go wyzywać od pedałów. W szkole też nie był zbyt pilnym uczniem, naukę tańca właściwie sabotował i gdyby nie determinacja ojca (i nauczycielki) nigdy nie zostałby wielkim Carlosem Acostą - pod tym względem Yuli jest całkowitym przeciwieństwem Billy'ego Elliota. A nawet wiele lat później, gdy jego kariera nabrała rozpędu, wciąż nie miał pewności co do słuszności obranej drogi. Może dlatego, że jej właściwie nie obrał, ale został na nią popchnięty i przytrzymany. W pierwszej połowie filmu poświęconej jego dzieciństwu fabularna fikcja łączy się z dokumentem, zapisem prób ze wspomnieniowego przedstawienia Acosty (i przez niego reżyserowanego): poszczególne epizody z życia opowiadane są następnie językiem współczesnego baletu. O dziwo, wyszło to razem bardzo dobrze. Nie widać szwów, nie ma mechanicznej ilustracyjności, wydarzenia i ich ekspresja cielesna wzajemnie się uzupełniają i komentują. Jeśli coś można zarzucić tej części filmu, to jedynie niedostatek tła - praktycznie nie widać tu komunistycznej Kuby. Żadnych tablic z hasłami na ulicach, żadnej indoktrynacji w szkole. Gdyby nie czerwona chusta na szyi małego Yulego, można by pomyśleć, że wszystko to dzieje się w normalnym kraju regionu. Pod tym względem znacznie prawdziwszy wydaje się obraz Kuby z drugiej części filmu, z początku lat 90. Carlos odwiedza wtedy Hawanę po poważnym urazie kostki, który przerwał jego występy w angielskim balecie narodowym. I choć kontuzja może oznaczać koniec jego kariery, nie wydaje się tą perspektywą specjalnie zmartwiony - uważa to wręcz za dobry pretekst, aby dać sobie spokój z baletem i zacząć cieszyć się życiem. To dość nietypowa postawa, ale Carlos jest też nietypowy pod innym względem. Wokół panuje nędza, szaleje korupcja, kto żyw buduje tratwę, aby popłynąć do Miami, zaś on deklaruje, że jest jedynym Kubańczykiem, który nie chce uciekać na Florydę. Jasne, łatwo mu mówić: jego sytuacja - nie tylko materialna - zasadniczo różni się od sytuacji przeciętnego mieszkańca wyspy. Ale też poznał życie na Zachodzie i wie, że to nie taka sielanka, jak mówią. Finalnym efektem jest poczucie samotności (którego nabawił się już podczas pobytu w szkolnym internacie) i egzystencjalna bezdomność: nie jest ani tu, ani tam. Film jest opowieścią o wielkiej karierze chłopaka z biednej rodziny (został pierwszym czarnoskórym Romeo; szkoda, że o przełamywaniu rasowych barier mówi się tak niewiele), ale też o jego trudnej, skomplikowanej, falującej relacji z ojcem - apodyktycznym i czasem brutalnym, ale też czułym i bardzo syna kochającym. Matka znajduje się w cieniu; więcej miejsca poświęca się starszej, białej (po matce właśnie) siostrze. Tragiczna to postać, choć nie całkiem wiadomo, co tak naprawdę zadecydowało o jej losie. Problemy z tożsamością? Obiecany, ale nie spełniony wyjazd do Ameryki? Czy po prostu choroba, która może przytrafi ć się każde-mu niezależnie od kraju i ustroju? W filmie zaskakujące jest to, że życie uczuciowe bohatera w całości wypełnia rodzina: nie ma tu właściwie żadnych romansów. Yuli jest bardzo dobrze zagrany (zwłaszcza przez debiutującego na ekranie Nuneza grającego 10-letniego Acostę oraz Alfonso w roli ojca). Najsłabszą stroną są dialogi: niekiedy koturnowe, niekiedy zanadto łopatologiczne. Ci, którzy kochają balet, mogą narzekać, że tanecznych scen jest za mało. Fakt - niewiele ich. Ale za to jakie!
Paweł Mossakowski
Wszystkie komentarze