(Good boys) USA 2019. Reż. Gene Stupnitsky Aktorzy: Jacob Tremblay, Keith L. Williams, Brady Noon
Supersamiec w wersji dziecięcej. Słabszy od niego, ale wciąż niezły.
W Supersamcu, za którym stała z grubsza ta sama grupa producentów, trzech 18-latków chciało koniecznie utracić dziewictwo przed pójściem na studia. W Grzecznych chłopcach cel jest bardziej odpowiedni do wieku bohaterów: trzech 12-latków chce się dowiedzieć, jak się całować. Pomysł wyjściowy i skłonność do obscenicznych żartów są bardzo podobne, choć poziom sprośności jest wyraźnie niższy.
Max (znany z Pokoju i Cudownego chłopaka Tremblay) zostaje zaproszony na przyjęcie, na którym przewidziana jest gra w butelkę, i postanawia na nie zabrać swoich dwóch nieodłącznych przyjaciół: zgrywającego twardziela Thora i grzecznego chłopca Lucasa. Problem w tym, że żaden z nich nie wie, na czym właściwie polega całowanie. Aby się tego dowiedzieć, Max wysyła drona swojego nieobecnego ojca do ogrodu sąsiadki licealistki.
Dosyć to naciągany pomysł: dlaczego akurat wtedy miałaby się całować ze swoim chłopakiem, i to na zewnątrz? Nie mówiąc o tym, że trzech zapewne dobrze obeznanych z internetem chłopaków mogłoby wyguglować pocałunki filmowe czy coś podobnego i zamknąć w ten sposób temat (zamiast tego wchodzą na stronę pornograficzną, by stwierdzić z rozczarowaniem, że "nawet się nie pocałowali"). W każdym razie plan się nie udaje: dron wpada w ręce licealistki i jej przyjaciółki i teraz chodzi już tylko o to, aby go odzyskać przed powrotem ojca. Nie jest to niewykonalne: chłopcy zdobywają należące do dziewczyn opakowanie extasy i są gotowi na wymianę.
Krótki (89 min), rozgrywający się - jeśli nie liczyć epilogu - w ramach jednego dnia film jest serią nieoczekiwanych komplikacji i zwariowanych przygód. Mamy w nim całkiem sporo zabawnych sytuacji i dialogów, których komizm wynika głównie z niedoinformowania młodocianych bohaterów i ich bardzo cząstkowej wiedzy o świecie. Chłopcy coś tam słyszeli, a resztę dośpiewują sobie na swój własny, opaczny sposób, co daje całkiem niezłe komediowe efekty. Zwłaszcza gdy ich ignorancja dotyczy sfery seksualnej - gdy np. znajdują akcesoria erotyczne rodziców jednego z nich (choć dowcip zostaje zatłuczony przez swoją powtarzalność). Śmieszy także niekiedy ich dorosły i oficjalny sposób wyrażania się. To dzieciaki, które bardzo chciałyby być nastolatkami, a czasem myślą, że już nimi są, co jeszcze śmieszniejsze.
Dużo też przeklinają, co jest już znacznie mniej śmieszne. Czy to, że z dziecięcej buzi wypływają słowa na k czy p może w ogóle śmieszyć? Dowcip, aby wypalił, musi przedstawiać sytuację czy zachowanie odbiegające od potocznej normy. To zaś, że dzieciaki przeklinają na potęgę, jest faktem ogólnie znanym: każdy, kto mieszka obok szkolnego boiska, może to potwierdzić.
Mimo to - i wbrew tytułowi, który, jak rozumiem, miał być ironiczny - są to chłopcy całkiem grzeczni i niewinni. Zwłaszcza Lucas - uczciwy do bólu i notorycznie prawdomówny, co też jest źródłem kilku komicznych sytuacji. Piwo liczy się na łyki (rekord szkoły wynosi trzy), a o zażywaniu zdobytych narkotyków nie ma mowy (i to nie dlatego, że chłopcy nie potrafią otworzyć opakowania): wspomniany Lucas nawet wygłasza zdumionym dziewczynom pogadankę o szkodliwości ich zażywania.
Film, choć słabszy od swojego starszego brata Supersamca, nie jest zły. Żenady, może z wyjątkiem dwóch scen, nie ma. Jest fajne zakończenie, w którym pada pytanie, czy przyjaźń trójki naszych bohaterów przetrwa próbę czasu - znacznie ważniejsze niż to, czy ktoś nauczy się całować i z jakim skutkiem albo czy zwędzony dron wróci na swoje miejsce. Pojawia się jednak pytanie bardziej ogólne: dla kogo właściwie film jest przeznaczony? Bo choć mówi o dzieciach, to na pewno dla dzieci nie jest (w Stanach dostał kategorię R - poniżej 17 lat tylko w towarzystwie dorosłych). Bardziej już dla nastolatków, którzy będą go oglądać z uśmieszkiem wyższości. A może nawet dorosłych, aby sobie nostalgicznie westchnęli: ach, jakimi głuptasami kiedyś byliśmy.
Paweł Mossakowski
Wszystkie komentarze