Polska 2019. Reż. Patryk Vega. Aktorzy: Andrzej Grabowski, Ewa Kasprzyk, Antoni Królikowski, Maciej Stuhr, Zbigniew Zamachowski
Cóż tam, panie Vega, w Polityce? Nic śmiesznego. Niespodziewanie w tej satyrze znajdziemy więcej powagi i gorzkich słów niż ironii. Gorzej, że z ekranu wieje nudą.
Wydaje się, że to ostatnie, co można zarzucić twórcy Pitbulli i Kobiet mafii. Kto jak kto, ale Patryk Vega dostarcza przecież widzom skrajnych emocji. Dlaczego nie w Polityce? Bo nie pokazuje nic nowego. Pupilek szefa MON-u jedzie na sygnale po hamburgera, poseł z ustami pełnymi morałów o obronie wartości rodzinnych zdradza żonę, kolumna rządowa ma wypadek (dziwne, że tylko jeden). Znamy te historie. Nie trzeba szczególnie interesować się polityką. Wystarczy przejrzeć co jakiś czas nagłówki z pierwszych stron gazet, portali internetowych albo włączyć kanał informacyjny. Wszyscy wiemy, na kim wzorowano postać bankstera z ministerialną teką czy wpływowego ojca dyrektora manipulującego prawdą za pośrednictwem swoich mediów.
Wydaje się, że Vega miał większe ambicje, niż po prostu obśmiać afery, wpadki oraz plotki krążące na temat polityków (np. zdrowia psychicznego Antoniego Macierewicza) w niekończącym się ciągu kompromitujących skeczy. Niemal cały komediowy potencjał wykorzystano zresztą w zwiastunach.
Polityka została podzielona na rozdziały poświęcone kolejnym postaciom. Mamy małżeńską dramę ze stęsknionym mężem, który nie poznaje swojej żony, odkąd stała się twarzą dobrej zmiany, koszarową komedię w rytmie Ona tańczy dla mnie, a nawet coś na kształt bromance'u. Zaczyna się to z poziomu karykatury, ale Vega szybko zmienia konwencję, rysuje ponury obraz zdeprawowanej klasy politycznej. Jako wieszcz nie czuje się jednak zbyt pewnie, przynudza, popada w zadumę. Choć politycy hańbą piastowane urzędy, łamią prawo i kpią z wyborców, reżyser patrzy na nich z pewnym politowaniem. Skorumpowani przez władzę okazują się ofiarami własnej niekompetencji, naiwności czy innych słabości.
Jakby wzorem Wojtka Smarzowskiego pod groteskowymi maskami Vega chciał dostrzec ludzkie twarze. Nawet u prezesa. Czarny charakter z kotem na kolanach bez skrupułów poświęca premier Bea. tfu, Jadwigę, ale w relacji z rehabilitantem (w tej roli Maciej Stuhr), którego towarzystwo mu służy, ujawnia zupełnie inne oblicze. Tyle że wybierając osobiste szczęście i bycie sobą, wyszedłby na hipokrytę. Polityka jest lepiej zagrana niż napisana. Na czoło równego aktorskiego peletonu wysuwa się chwilami Antoni Królikowski z zapałem bawiący się w żołnierza. Mimo udanych pomysłów (nawiązanie do materiału z urodzin Hitlera) nie wszystko się klei, film się dłuży. Że próżno szukać tu niuansów - to nie dziwi, ale brak właściwego rytmu i ciekawych spostrzeżeń już tak, bo z Vegi (z wykształcenia socjologa) przecież niezły obserwator polskiego krajobrazu. Raz jeszcze okazał się lepszym marketingowcem niż reżyserem, przyciągnie do kin tłumy. A po której stronie się opowiada? Trudno rozstrzygnąć, jakie ma intencje. Niby uderza głównie w rządzących, odwołuje się do obywatelskiego sumienia, zachęca do pójścia na wybory, głosowania przeciwko, a nie za kimś, ale czy przypadkiem nie odbiera nadziei, że coś się zmieni. W końcu przekonuje, że wszyscy na Wiejskiej są siebie warci. Opozycja prowadzi brudne wojenki wewnętrzne, ma bezideowych, równie wyrachowanych przywódców. Ci ostatni, zamiast oglądać się z nadzieją na Vegę, powinny się wziąć do roboty.
Wszystkie komentarze