USA, Kanada 2019 (Joker) Reż. Todd Phillips. Aktorzy: Joaquin Phoenix, Robert De Niro, Zazie Beetz, Jolie Chan
To nie jest klasyczna origin story komiksowego superzłoczyńcy, raczej studium przypadku. W Jokerze reżyser Todd Phillips przekonuje, że zło nie bierze się znikąd.
- Negatywne myśli? - Arthur Fleck dopytuje pracowniczkę socjalną, która co tydzień zadaje mu to samo pytanie. - Tylko takie mnie nachodzą - tłumaczy. Niespełniony komik zarabia grosze jako klaun do wynajęcia, mieszka w obskurnej czynszówce z chorą matką i choć nie ma ku temu powodów, wciąż zanosi się śmiechem. Konwulsyjnym, rozpaczliwym, niepokojącym. Niepohamowane napady śmiechu są wynikiem choroby neurologicznej, przychodzą wraz ze stresem. Arthur cierpi, zestaw leków niewiele daje, większość sytuacji społecznych to dla niego koszmar. W komunikacji publicznej ludzie odwracają wzrok, władze miasta tną fundusze na opiekę. Co się stanie, gdy zostanie doprowadzony do ostateczności?
Joaquin Phoenix przykuwa naszą uwagę już od pierwszej sceny, w której siedząc przed lustrem, maluje twarz i rozciąga palcami kąciki ust w szerokim uśmiechu - i nie traci tej uwagi przez cały film. Aktor dużo zainwestował w rolę fizycznie. Tworzy postać tragiczną, kruchą, przyjmującą kolejne ciosy od życia, może nieco uproszczoną w scenariuszu wspomnieniem dzieciństwa. Jego Arthur ma coś z Travisa Bickle'a, nieprzystosowanego weterana obserwującego ulice zepsutego Nowego Jorku z okna swojej taksówki, oraz chaplinowskiego Trampa wykończonego przy taśmie produkcyjnej, zagubionego, znoszącego kolejne upokorzenia. Phoenix wraz z reżyserem Toddem Phillipsem pozwalają nam zanurzyć się w bohaterze, zrozumieć jego zachowanie, choć nie akceptujemy przemocy.
Przemoc okaże się wyzwalająca, będzie nowym początkiem, nie tylko dla bohatera. Bo tak na marginesie - podobnie jak Fleck żyją przecież tysiące innych. Wglądowi w jego psychikę towarzyszy bardzo aktualny polityczny komentarz. Wobec pogłębiającej się przepaści ekonomicznej, pogardy elit i chaosu, w jakim pogrąża się świat (miasto tonie w śmieciach, zmaga się z plagą szczurów itd.), musi dojść do rewolucji. Wystarczy iskra, żeby rozniecić ogień frustracji i gniewu. Niezależnie od tego, czy chodzi o jednostkę, czy o grupę, mechanizm jest podobny. Ową iskrą może być pistolet użyty w obronie przed kolejnym atakiem, akt przemocy, który urasta do symbolu, jakiego potrzebował niezadowolony tłum wykluczonych.
Twórcy Jokera są oskarżani o inspirowanie do przemocy. Phillips stawia pytanie, kto tu właściwie zwariował: bohater czy społeczeństwo, które tak go potraktowało? Ale ostatecznie nie staje po żadnej ze stron, w zachowaniu obu dostrzega znamiona psychopatii. Groteskowe twarze mają u niego zarówno beneficjenci, jak i ofiary kapitalizmu ukrywające się pod maskami. Choć reżyser umieszcza historię w przekonująco zarysowanych realiach końca lat 70., nie zapomina o jej związkach z komiksowym uniwersum Gotham, choć jedną scenę w finale mógł sobie spokojnie odpuścić.
Parę razy rzeczywistość brutalnie wytrąca widzów z iluzji rozgrywającej się w głowie bohatera. Jak wtedy, gdy zasiada on z matką przed telewizorem (Robert De Niro jako prowadzący show nawiązuje do swojej roli z Króla komedii Martina Scorsese). Nawet triumfalny taniec na szczycie schodów, po których wcześniej - żałosny i przegrany - ostatkiem sił wdrapywał się, dźwigając bagaż traum, nie potrwa długo. Realny świat nie daje o sobie zapomnieć, muzyka momentalnie cichnie. Mistrzowsko zainscenizowane sekwencje robią wrażenie nie mniejsze niż kreacja Phoenixa. Jednak mimo obłędu bohatera narracyjnie całość okazuje się zaskakująco poukładana i przewidywalna. Jeśli czegoś Jokerowi brakuje, to właśnie - paradoksalnie - odrobiny szaleństwa.
Piotr Guszkowski
Wszystkie komentarze