USA 2019 (Little Women). Reż. Greta Gerwig Aktorzy: Saoirse Ronan, Florence Pugh, Timothée Chalamet, Laura Dern, Emma Watson, Eliza Scanlen, Louis Garrel, Bob Odenkirk, Meryl Streep
Kostiumowy. Kolejna - i bardzo udana - ekranizacja klasycznej powieści Louisy May Alcott.
Ekranizacja dokonana przez Gretę Gerwig (Lady Bird) jest ósmą z kolei, z tym że poprzednia (z Winoną Ryder) ma już ponad ćwierć wieku. O ile jednak w 1994 r. przełożono książkę na film po bożemu, zachowując zgodny z powieścią chronologiczny układ wydarzeń, to tutaj akcja rozgrywa się w dwóch planach czasowych, swobodnie przeskakując od teraźniejszości do przeszłości i z powrotem. Przeskoki te bywają niekiedy raptowne, dlatego film wymaga większej niż zwykle koncentracji i domyślności, co uważam zresztą za jego zaletę - lubię, jak reżyser ma zaufanie do widza.
Małe kobietki opowiadają o losach czterech sióstr: Meg, Jo, Beth i Amy, które podczas wojny secesyjnej mieszkały z matką, panią March (Dern), w niewielkiej posiadłości w Massachusetts. Ojca nie było, służył w armii jako kapelan wojskowy, a pozostawiona w domu rodzina z trudem wiązała koniec z końcem. Zaś w bliskim sąsiedztwie mieszkał bogaty wdowiec, którego przystojny wnuk Laurie (Chalamet) odegrał potem w życiu naszych bohaterek znaczącą rolę.
Ale to wszystko odsłaniane jest w retrospekcjach, a film Gerwig zaczyna się siedem lat później, gdy siostry są już po dwudziestce. Najstarsza Meg (Watson) wychodzi za mąż za nauczyciela Lauriego i wydaje się szczęśliwa, choć klepią biedę. Jo (Ronan) jest w Nowym Yorku, mieszka w pensjonacie, gdzie jednym z lokatorów jest niemiecki filozof (Garrel), i próbuje utrzymać się z pisania. Amy (Pugh) przebywa w Paryżu, gdzie zamierza studiować malarstwo, choć bogata ciotka (Streep), w towarzystwie której podróżuje, przekonuje ją, że dla kobiety znacznie lepszym rozwiązaniem jest bogato wyjść za mąż. Chorowita Beth (Scanlen) została w domu, gdzie doskonali swoje umiejętności muzyczne.
Główną bohaterką filmu jest Jo, stawiająca pierwsze kroki w literaturze i desperacko próbująca pogodzić swoje ambicje artystyczne z wymaganiami rynku (zabawnie definiowanymi przez jej wydawcę: Kobieta na końcu musi wyjść za mąż. Albo umrzeć). Jo chciałaby się utrzymać z pisania, a jednocześnie wyrazić siebie w pełni. Czy jest to możliwe? My, widzowie, możemy jej dylematy śledzić na bieżąco, gdyż film - i to jest drugi, bardzo radykalny pomysł Gerwig - jest tożsamy z pisaną przez Jo powieścią, ma swoją warstwę meta.
Małe kobietki są więc opowieścią o narodzinach pisarki, ale oczywiście nie tylko. Ich mozaikowa, wielowątkowa struktura mieści jeszcze wiele tematów i wątków. Film, który - uwzględniający współczesną feministyczną wrażliwość - zrobiony jest z biglem, energią, precyzją (ach, ten radosny, pięknie zorganizowany chaos panujący w domu państwa March) i doskonałym poczuciem rytmu. Jest świetnie - inteligentnie, a nie efekciarsko - zmontowany, bardzo dobrze, równo zagrany, ma też urzekająco piękne zdjęcia. Otrzymał zasłużoną nominację do Oskara w kategorii najlepszy film, ale sama reżyserka już nie, co uważam za niesprawiedliwość. Można to traktować jako gorzką pointę opowieści: XIX-wiecznym pisarkom było ciężko, ale współczesnym reżyserkom też lekko nie jest.
Paweł Mossakowski
Wszystkie komentarze