Polska 2020. Reż. Jan Komasa. Aktorzy: Maciej Musiałowski, Vanessa Aleksander, Danuta Stenka, Jacek Koman, Agata Kulesza, Maciej Stuhr
Doczekaliśmy się polskiego Jokera. O ile w Bożym Ciele Jan Komasa zapraszał na terapię grupową, o tyle jego Sala samobójców. Hejter to niewygodny film o głębokich podziałach w naszym kraju i potędze manipulacji.
Interesujesz się polityką?, Nie, absolutnie, A czym się interesujesz?, Ludźmi - odpowiada lakonicznie, po chwili namysłu. Widzowie dobrze wiedzą, na czym to zainteresowanie polega. Tomek zaczepił się w agencji marketingowej. Pierwsze zlecenie polegało na redukcji wizerunku popularnej influencerki. Kolejny na celowniku będzie kandydat na prezydenta Warszawy.
Polityka popierają państwo Krasuccy. Ci sami, którzy wspierali finansowo Tomka po przyjeździe do stolicy, dopóki nie wyleciał ze studiów przyłapany na plagiacie. Chłopak od lat jest skrycie zakochany w ich córce Gabi. Postanawia wykorzystać sytuację.
Jan Komasa stawia ponurą diagnozę społeczną, winy szuka jednak we własnym ogródku. Wśród ludzi dobrze sytuowanych, obrońców demokracji, inteligencji. Zalicza się do tych środowisk sam reżyser, ja pewnie też. Czy nazwane salonem czy szeroko pojętymi elitami, które widzą siebie jako tolerancyjne i liberalne, chodzi o przeświadczenie przynajmniej części ich przedstawicieli, że są lepsi od całej reszty. Pielęgnują w sobie klasowe uprzedzenia, pogardę i poczucie wyższości. Dlatego tracą kontakt ze światem, nie rozumieją, co się dookoła dzieje.
Na przykładzie Krasuckich widać, że nie wystarczy chadzać do opery ani udzielać się charytatywnie. Gdy tylko Tomek wychodzi z ich mieszkania, zdejmują maski kulturalnych ludzi i zanoszą się śmiechem. Podobnie traktują własną córkę, która nie spełniła pokładanych w niej nadziei. Kiedy wracają z marszu, wyzywają narodowców od szumowin, śmieci, bydła. Wiązanka obelg wybrzmiewa dobitnie w ustach Danuty Stenki. Wybór obsadowy ma znaczenie także w przypadku Macieja Stuhra w roli kandydata, który co prawda intencje ma dobre, ale popełnia dziecinne błędy, a jego kampania jest sabotowana.
Dialogi napisane przez Mateusza Pacewicza brzmią mocno i autentycznie. Obie strony sporu mówią tu zresztą podobnym językiem, tylko przed czym innym chcą ratować Europę, nie potrafią dostrzec w sobie nawzajem człowieka. Grzechy prawicy? Widzimy, jak łatwo rozbudzić dla władzy ksenofobiczne i homofobiczne nastroje. Jak niewiele wystarczy, by pogłębić podziały, a przemoc rozlała się na ulice. Political fiction z Hejtera przestała być fiction, kiedy trzy tygodnie po zakończeniu zdjęć zaatakowano nożem Pawła Adamowicza.
Bohater grany przez Macieja Musiałowskiego bierze imię od utalentowanego pana Ripleya i staje się naszym przewodnikiem. Postać pełna sprzeczności. Szybko się uczy, pnie się w górę. Mówi to, co ludzie chcą usłyszeć. Chwilami twarz Musiałowskiego wydaje się pozbawiona emocji. Jego Tomek skrywa pokłady bólu i kompleksów. Odrzucony stanie się zagrożeniem, bo zdolny jest do wszystkiego.
Jak w Jokerze: jeden sfrustrowany, przepełniony gniewem, nieszczęśliwy człowiek może zainspirować innych, przemoc i zło karmią się takimi emocjami. Oba filmy pokazują pewien mechanizm, mimo że bohaterowie różnią się intencjami, podobną inwazję obserwowaliśmy też w Parasite. Komasa udowadnia, że jest diablo sprawny w reżyserskim rzemiośle. To, jak prowadzi opowieść, buduje napięcie, jak operuje w tym celu muzyką. Świetną robotę wykonał operator Radosław Ładczuk.
Hejter to kino intensywne, dobrze zagrane. Dostajemy kawał społecznego thrillera, choć wkrada się tu trochę uproszczeń, zdarzają się przeciągnięte sceny. Powstała sugestywna opowieść o tym, jak projektuje się nienawiść, która rozsadza nas jako społeczeństwo od środka. Jestem ciekaw, co powie młodsze pokolenie: czy jego zdaniem Komasa z Pacewiczem wyczuli nerw naszych czasów?
Piotr Guszkowski
Łotwa, Polska 2019 (Jekabs, Mimmi un runajosie suni). Reż. Edmunds Jansons. Dubbing: Jakub Strach, Zuzanna Jaźwińska, Paweł Szczesny
Współtworzona przez Polaków animacja Jakub, Mimmi i gadające psy imponuje wyczuciem, z jakim opowiada o budowaniu porozumienia, i zachęca do działania w trosce o najbliższe otoczenie. Zyskała oryginalną formę, bez oglądania się na produkcje zza oceanu.
- Co się gapisz, gadającego psa nie widziałeś? - na te słowa 10-letni Jakub aż zaniemówi. Bo rzeczywiście: nie widział. W Maskaczce czeka go zresztą więcej niespodzianek. Chłopiec ma spędzić tydzień u kuzynki Mimmi, która mieszka na przedmieściach Rygi. Tata tłumaczy to wyjazdem służbowym, ale Jakub jest przekonany, że został wysłany za karę (bo swoimi rysunkami wywołał powódź w mieście). Dzieciaki niespecjalnie potrafią się dogadać. Jednak kiedy do pobliskiego parku wjadą buldożery, spróbują razem powstrzymać dewelopera.
Łączą siły z gangiem gadających psów, którym przewodzi Boss. Ich perypetie stanowią zachętę do troski o okolicę i siebie nawzajem oraz współdziałania - wystarczy tylko uświadomić sobie, że to wspólna sprawa.
W konstelację bardzo konkretnych, ale ujętych w przystępny sposób współczesnych problemów - od zaniku postaw obywatelskich po gentryfikację - reżyser Edmunds Jansons wpuszcza odrobinę realizmu magicznego. To konsekwencja przemyślanej plastyki. Dzięki zastosowaniu poklatkowej techniki cut-out animacja zrealizowana w koprodukcji z polskim studiem Letko wygląda jak kolorowane kredką wycinanki.
Choć kluczowe wydaje się osadzenie opowieści w dzielnicy Rygi położonej z dala od wielkomiejskiego zgiełku. Maskaczka przypomina senne miasteczko, gdzie zatrzymał się czas. Wybrukowane drogi, których środkiem sunie po szynach tramwaj, trochę zaniedbane kamienice, przeważają drewniane domy. Twórcy wydobywają osobliwy, wręcz surrealny klimat tego miejsca. Jakuba po przyjeździe przywita grupa mimów w parku, pies puści do niego oko, a z okna na podwórze poleci łeb oprawianej ryby. W ten koloryt wpisuje się para złomiarzy, tutejsi Flip i Flap. Nie mówiąc o prostolinijnym piracie w marynarce - czyli wujku Orle, tacie Mimmi (mama pozostaje tylko wspomnieniem).
Adaptacja książki łotewskiej pisarki Luize Pastore Maskackas stasts, niedostępnej w polskim tłumaczeniu, przekonuje wrażliwością oraz niewymuszonym humorem. Jakub, Mimmi i gadające psy to jedna z tych opowieści, w których dzieci i zwierzęta mają głos - głos niezwykle ważny. Gdyby ktoś jeszcze myślał, że jest inaczej, psy zostają tu zrównane z ludźmi poprzez umiejętność mowy.
Rysowani na przekór schematom młodzi bohaterowie zyskują podmiotowość i charakter, by nie powiedzieć charakterek. Pewne obserwacje w ustach dzieci mogą zabrzmieć zabawnie (typowo męski problem: zaginione skarpety, twoje opowiastki o piratach to czysty absynt, a trzeci argument - bez niego pierwsze dwa są nieważne), ale wiele z nich okazuje się zaskakująco trafnych. Polecam.
Piotr Guszkowski
Islandia/Dania/Szwecja 2019. (Hvitur, hvitur dagur). Reż. Hlynur Palmason. Aktorzy: Ingvar Sigurdsson, Ida Mekkin Hlynsdottir
Dramat psychologiczny. Owdowiały policjant odkrywa, że jego zmarła żona miała przed śmiercią romans.
Emerytowany policjant Ingimundur (brawurowa rola Sigurdssona) głęboko cierpi po utracie żony, która zginęła w wypadku samochodowym. W ramach swoistej terapii buduje czy też remontuje dom dla swojej córki oraz 8-letniej wnuczki, z którą czuje się bardzo związany i którą często się opiekuje. Pewnego dnia przypadkowo odkrywa, że jego żona przed śmiercią miała romans.
Oczywiście, jako rasowy gliniarz przeprowadza najpierw coś w rodzaju śledztwa, ale nie ono jest tu najważniejsze ani najciekawsze (akcja dzieje się w małej islandzkiej miejscowości, gdzie wszyscy się znają, nie ma więc trudności z ustaleniem sprawcy). Reżyser filmu, znany ze świetnego debiutu Zimowi bracia, bardziej skupia się na ukazaniu świata emocji swojego bohatera. Żałoba nabiera innych, mocniejszych barw, do bólu po śmierci żony dochodzi cierpienie z powodu jej zdrady. Oraz gniew.
Ingimundur zresztą już wcześniej reagował agresją na nieszczęście, jakie go spotkało - co było widoczne podczas obligatoryjnych sesji terapeutycznych - teraz jego wściekłość jeszcze rośnie, robi się niebezpieczna. W pewnym momencie staje on właściwie na krawędzi szaleństwa. Nie pozostaje to oczywiście bez wpływu na jego relacje z rodziną, dawnymi kolegami z policji, a nawet z ukochaną wnuczką.
Sama historia, w sensie fabularnym, jest prosta, ale opowiedziana w sposób formalnie wyrafinowany. Styl narracji (np. sposób, w jaki ukazuje się upływ czasu), nietypowe ujęcia, obecność scen jawnie symbolicznych lub cokolwiek osobliwych (okrutna, sadystyczna właściwie opowieść, jaką Ingimundur raczy wnuczkę na dobranoc, czy bardzo szczególny telewizyjny program dla dzieci, który ta ogląda) - wszystko to komplikuje obraz całości, ale ani przez moment nie sprawia wrażenia zbytecznego ornamentu czy artystowskiej maniery - kształtuje nastrój lub odsłania pejzaż psychiczny bohatera.
Osobną rolę odgrywa tu islandzki krajobraz: górzysty, mglisty, posępny, niekiedy zacierający granicę między niebem a ziemią. Nie jest to z pewnością film dla wszystkich - ma powolne tempo, a poczynania bohatera mogą stłumić naturalny odruch współczucia wobec niego - ale miłośnikom autorskiego, ambitnego artystycznie kina ten portret człowieka zranionego mogę zdecydowanie polecić.
Paweł Mossakowski
USA, Chiny 2019 (A Beautiful Day in the Neighborhood) Reż. Marielle Heller. Aktorzy: Matthew Rhys, Tom Hanks, Susan Kelechi Watson, Chris Cooper
Czego możemy się dziś nauczyć od pana Rogersa, ulubionego sąsiada Ameryki? Tom Hanks wcielający się w tę postać spróbuje nas wyleczyć z cynizmu.
Tytuł nawiązuje do melodii z telewizyjnej czołówki dobrze znanej wszystkim Amerykanom. Przez ponad 30 lat Fred Rogers towarzyszył kolejnym pokoleniom jako gospodarz programu Cóż za piękny dzień. Łagodnym głosem objaśniał dzieciom świat. Pan Rogers nosił rozpinane swetry, rozmawiał z pacynkami, ale nie unikał poważnych spraw. Poruszał temat śmierci czy rozwodu, radził, jak się zachować wobec przemocy. Kiedy amerykańscy żołnierze walczyli w Wietnamie, tłumaczył, czym jest wojna. Przygotował też odcinek po zamachu na Roberta F. Kennedy'ego. A wobec fali rasizmu na basenach zaprosił do wspólnego moczenia stóp czarnego policjanta i w wymownym geście pomógł mu wytrzeć nogi.
Dziennikarz śledczy Lloyd Vogel ma napisać krótką sylwetkę Rogersa do numeru Esquire'a poświęconego amerykańskim bohaterom. Jego sceptycyzm udziela się widzom. Zaczynamy wątpić w autentyczność postawy i przyzwoitość pana Rogersa, czekamy na ujawnienie mrocznej tajemnicy, jakiejś skazy. Podoba mi się ten zabieg. Wiele mówi o naszych czasach. Kiedy ktoś jest serdeczny, zaczyna wzbudzać podejrzliwość. Cóż, mamy po prostu do czynienia z jedną z tych miłych osób, dla których - jak mówi jeden z członków ekipy Rogersa w poświęconym mu dokumencie (W odwiedzinach u Pana Rogersa do obejrzenia na nc+ GO i Playerze) - nie ma dziś miejsca w telewizji.
Inspiracją dla scenariusza filmu Cóż za piękny dzień była prawdziwa historia Toma Junoda, którego materiał poświęcony Rogersowi rozrósł się w 1998 roku do okładkowego artykułu Can You Say. Hero? Reżyserka Marielle Heller podąża tym tropem. Nie opowiada biografii, tylko na przestrzeni kolejnych spotkań stara się uchwycić fenomen, jakim stał się czarujący, wiecznie uśmiechnięty i uprzejmy dla wszystkich prowadzący, konsekwentnie realizujący w telewizji swoją misję.
Role zresztą szybko się odwracają, to Rogers zaczyna zadawać pytania Voglowi. U dziennikarza pojawia się opór - zjawisko naturalne w terapii, zaś na ciele widza gęsia skórka. Dlaczego? W sposobie, w jaki Rogers wkracza w prywatność rozmówcy, jest coś doprawdy niepokojącego. Tom Hanks, który sam ma podobny wizerunek jak jego bohater, zbudował na tej niejednoznaczności kreację wartą nominację do Oscara. Najciekawsze wydaje się pytanie o koszty, jakie ponoszą ludzie, którym inni powierzają swoje problemy. Czy Rogers miewa chwile słabości, zwątpienia, czy w ogóle się złości? W jednej ze scen, kiedy cichnie gwar i gasną światła na planie, zostaje sam przy fortepianie.
Wolę ten wątek niż osobiste rozliczenia dziennikarza (w tej roli Matthew Rhys), który pod wpływem Rogersa przepracowuje relację z powracającym do jego życia ojcem i zdobywa się na przebaczenie. Bez tego sam nie będzie dobrym rodzicem. Skrywa w sobie żal, gniew i lęk, tłumione emocje zżerają go od środka, utrudniają relacje z bliskimi. Choć fabularnie zostało to całkiem sprawnie połączone w całość, ociera się niestety o banał. Ale potrzeba nam takiego kina. Każdemu przydadzą się odrobina dobroci, bezinteresowność i akceptacja.
Piotr Guszkowski
USA 2020 (Onward). Reż. Dan Scanlon Głosów użyczają: Jakub Gawlik, Paweł Małaszyński, Aneta Todorczuk, Edyta Olszówka
Animowany. O dwóch nastoletnich braciach elfach, którzy za pomocą magii chcą sprawić, aby ich zmarły ojciec wrócił do nich na jeden dzień.
Jak wiele współczesnych animacji Naprzód oparte jest na nostalgii: światem kiedyś rządziła magia, ale potem została wyparta przez nowoczesną technikę. Ale świat, w którym rozgrywa się akcja filmu, jest jakby hybrydą świata dawnego i współczesnego. Widzimy tu nudne przedmieścia, ale urzędowe gmachy mają kształt średniowiecznych zamków. Bohaterami jest dwóch braci - współczesnych nastolatków, z tym że obaj są elfami, w domu zamiast psa mają małego smoka, a samotnie ich wychowująca matka spotyka się z policjantem centaurem.
Obaj bracia są bardzo różni. Młodszy Janko jest chorobliwie nieśmiały i niepewny siebie, starszy Bogdan z kolei żywiołowy, hałaśliwy i odważny oraz mający fisia na punkcie mitologiczno-historycznej przeszłości. Obydwu brakuje ojca, zmarłego jeszcze przed narodzinami Janka. I oto w ich ręce wpada magiczny klejnot oraz zapisany tekst zaklęcia, dzięki którym nieżyjący ojciec będzie mógł do nich wrócić na jeden dzień. Nie wszystko jednak idzie, tak jak trzeba - udaje im się odtworzyć wyłącznie dolną połowę tatusia - i w efekcie muszą wyruszyć na poszukiwanie kolejnego diamentu Feniksa, aby dokończyć dzieła.
Film powstał w studiu Pixar, mającym w swoim dorobku tak fantastyczne animacje, jak Potwory i spółka, Toy Story, WALL-E czy W głowie się nie mieści - i uwzględniwszy powyższe, jest raczej rozczarowujący. Owszem, pomysł ze zmiksowanym, mitologiczno-współczesnym światem jest fajny - choć proporcje są wykrzywione na rzecz prozaicznej, zwyczajnej rzeczywistości - i niekiedy pojawiają się przebłyski dawnej pixarowskiej wyobraźni i inwencji (gang miniaturowych motocyklistów chochlików, groźna Mantykora sprowadzona do roli menedżerki w zmacdonaldyzowanej, pseudo-średniowiecznej restauracji), ale całość jest mało oryginalna, schematyczna, niespecjalnie zabawna i dłużąca się.
Nawet najbardziej odjazdowy pomysł - ze zmarłym tatusiem zredukowanym do odzianych w spodnie nóg - jest niewygrany, kontynuowany w mało ciekawy sposób, nawiązujący wprost do starej komedii Weekend u Berniego. Magia jest też dramaturgicznie kiepskim urządzeniem, bo jak zbudować realne napięcie, skoro każdą przeszkodę można ominąć za pomocą odpowiednich czarów-marów? Do tego dochodzi typowo już disneyowski, ckliwy sentymentalizm - choć trzeba przyznać, że budowanie się więzi między braćmi podczas wspólnej wyprawy jest ładnie poprowadzone. Film spodoba się dzieciom, zwłaszcza tym lubiącym fantasy, i zapewne wiele studiów dałoby wiele, aby mieć go na koncie, ale - jak na Pixara - to bardzo tak sobie.
Paweł Mossakowski
Australia/USA/Kanada/Wielka Brytania 2020
Horror/science fiction wg powieści H.G. Wellsa.
Cecilia ucieka od swojego nieznośnego partnera Adriana, a wkrótce potem dowiaduje się, że popełnił on samobójstwo. Podejrzewa jednak, że tylko zaaranżował własną śmierć, a tak naprawdę zamienił się w niewidzialnego człowieka. W rolę prześladowanej przez niego bohaterki wcieliła się Elisabeth Moss, znana polskim widzom z popularnego serialu Opowieść podręcznej.
Francja/Japonia 2019
Komediodramat rodzinny, którego akcja rozgrywa się we Francji, ale reżyserem jest Japończyk, Hirokazu Koreeda, twórca nagrodzonych Złotą Palmą w Cannes w 2018 roku Złodziejaszków. Do słynnej aktorki Fabianne (Catherine Deneuve), która właśnie opublikowała autobiograficzną książkę, przyjeżdża z wizytą mieszkająca w Stanach córka scenarzystka (Juliette Binoche), zięć, niewydarzony aktor (Ethan Hawke) i wnuczka.
Wszystkie komentarze